Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szklanice w górę

Krzysztof SMURA
109 litrów piwa na głowę rocznie. Ponad 30 procent całego zacieru wyprodukowanego w Niemczech. Tyle pili i tyle zacierali poznaniacy na przełomie XIX i XX wieku. Co ulica to browar, jak nie browar to destylarnia.

109 litrów piwa na głowę rocznie. Ponad 30 procent całego zacieru wyprodukowanego w Niemczech. Tyle pili i tyle zacierali poznaniacy na przełomie XIX i XX wieku.

Co ulica to browar, jak nie browar to destylarnia. Dziesiątki winiarni, piwiarni i restauracji z wyszynkiem. Małe to było miasto – bo w murach twierdzy, ale ducha miało jak byk. Tylu rodzajów trunków zdobywających medale na światowych wystawach, tylu egzotycznych nazw i smaków nie było nigdy potem. No więc bawiono się do utraty tchu. I nie tylko tchu.

Wesołego usposobienia konserwatywnych Wielkopolan jak oka w głowie pilnowali przez lata właściciele destylarni i rozlewni trunków wyskokowych. A że nikt tu za kołnierz nie wylewał więc interes szedł jak złoto. Hartwig, Kantorowicz, bracia Friedmanowie zbili na handlu alkoholem potężne kapitały i przyczynili się do tego, że na przełomie XIX i XX wieku Poznań był najbardziej alkoholowym miastem w regionie.

Rekordy Friedmannów

Dziś po budynkach braci Friedmannów nie ma już śladu. Zniknęły po ostatniej wojnie. Do tego czasu każdy zmierzający z Chwaliszewa na Stary Rynek mijał ceglaną zabudowę, we wnętrzu której z roku na rok bito rekordy produkcji. Budynki fabryczne powstały pod koniec lat 60. XIX wieku. Friedmanowie chcąc zmonopolizować poznański rynek i wykończyć mniejszych producentów zamówili w Anglii bardzo kosztowną aparaturę Savalle’a, dzięki której dosłownie zalali miasto spirytusem. Urządzenie to bowiem pozwalało zwiększyć kilkaset razy dobową produkcję czystego spirytusu i ostatecznie osiągnąć poziom kilkudziesięciu tysięcy litrów na dobę. Wówczas był to rekord nie do pobicia. Krótko potem Fiedmanowie połączyli interes z niejakim Weitzem, by ostatecznie sprzedać interes polskiej spółce ziemiańskiej. Fabryka tworzyła i zlewała jeszcze przez długie lata, a jej ostatnim właścicielem był Wincenty Paetz, który przerzucił się na ocet i musztardę, a spirytus produkował „jedynie do palenia’’

Nagrody Kantorowiczów

Sen z powiek Friedmannom, a później rodzimym ziemianom spędzała działalność dwóch panów – Hartwiga i Kantorowicza. Obaj siedzieli w wódczanym interesie od lat 20. XIX wieku. I nijak nie chcieli ustąpić. Ich niewielka firma przy ulicy Masztalarskiej z czasem nabrała rozmachu i trzeba było myśleć o nowej lokalizacji. Tę ostatnią znaleziono przy ulicy Grochowe Łąki. To tu powstał najnowocześniejszy kompleks produkcyjny przełomu wieków. Firma posiadająca swe filie w Berlinie i Hamburgu zaczęła sprzedawać na cały świat, a hitem produkcyjnym stał się likier Podbipięta reklamowany w niemieckiej prasie jako stary rycerski i polski napitek, a w polskiej jako likier żołądkowy. Obok niego u Kantorowicza produkowano m.in Curacao, nalewki ze śliwek i wiśni, pomarańczówkę i wódkę Crystal. Co więcej panowie otwierali w mieście probiernie, w których smakowano napitki bezpośrednio od producenta.
Po stu latach istnienia w 1920 roku Kantorowicz sympatyzujacy z Niemcami sprzedał interes Polakom i wyniósł się do Berlina. Zostawił jednak rynek, na którym trudno było już mówić o monopolu. No bo jak człowiek chciał dobrego miodu to szedł do Jabczyńskiego, a jak było mu za daleko to tokaj lipcowy czy Kasztelański mógł nabyć w drogerii na Starym Rynku u Czepczyńskiego. Dalkowski z ulicy Ostrówek proponował wyborne Alasche i Jarzembianki. Podobnych im było z pół setki producentów i dwa razy tyle handlarzy. Wszystkich jednak zaczął bić na głowę poznański Likwowin. Z niewielkiej firmy produkującej likiery i wódki firma przekształciła się w potentata nie tylko poznańskiego rynku. Wina takie jak Maślacz półsłodki czy Sylva Marthylos dzisiejszym amatorom dobrej książki mówią niewiele. Wtedy jednak zaczytywano się w nich na amen. Likwowin słynął też z Bonówki żołądkowej gorzkiej. Produkcja tzw asortymentów początkowo odbywała się na ulicy Łąkowej, a w latach 30. została przeniesiona na Wierzbową. Firma zasłynęła też z rozlewania Cinzano, które w międzywojniu stało się hitem polskiego rynku.

Kusili na całego

Na domiar złego sprzedawcy alkoholu dwoili się i troili by zdobyć nowego klienta, a jak już go zdobyli to zatrzymać tylko dla siebie. Jak pisze Waldemar Karolczak w Kronice Miasta Poznania sposobów było wiele. Likwowin miał specjalnego gońca, który dostarczał trunki pod wskazany adres bez względu na porę dnia czy nocy. W przyfabrycznych lokalach powstawały probiernie na wzór holenderski (pełna klasa) czy rosyjski (klasa sama dla siebie). Nie brakowało akcentów niemieckich - orkiestr dętych, skórzanych spodni i bawarskich dziewcząt. Były akcenty wiedeńskie w postaci orkiestry znad Dunaju, która przygrywała pod Teatrem Apollo czy japońskie w postaci lokalu na wzór kraju kwitnącej wiśni serwującego likier The Mikado.
I jak tu było się chronić przed alkoholizmem? Okazało się, że można.

Widząc zagrożenie płynące wysokoprocentowym strumieniem kościół i organizacje do walki z alkoholizmem wzięły sprawy w swoje ręce. Ale to już temat na inną bajkę.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na wielkopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto