Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mateusz Garniewicz: Moimi sponsorami są głównie rodzice

Łukasz Cieśla
Z Mateuszem Garniewiczem, narciarzem alpejskim z Poznania, uczestnikiem IO w Soczi, rozmawia Łukasz Cieśla.

Łukasz Cieśla: Jak zostać olimpijczykiem w narciarstwie alpejskim, jeśli mieszka się na nizinach?
Mateusz Garniewicz: Przygodę z nartami zacząłem już w dzieciństwie, na poznańskiej Malcie, na szczotkach. Byłem aktywnym dzieckiem, rodzice wozili mnie także na tenisa, pływalnię. Ale wybrałem narty, sprawiały mi najwięcej frajdy. Poza tym poznałem rodzinę Ogarzyńskich, którzy już wcześniej startowali w poważniejszych zawodach. Oni pokazali mi większe góry. Z nimi pojechałem na swój pierwszy lodowiec, miałem wtedy 8 lat. Szedłem dalej, krok po kroku. Ale mając 15 czy nawet 20 lat, ciężko byłoby mi uwierzyć, że kiedyś pojadę na olimpiadę i znajdę się wśród najlepszych zawodników na świecie. Bardzo się cieszę, że mi się jednak udało.

Przed wyjazdem do Soczi pisałeś, że powołanie właśnie Ciebie do kadry może być uznane przez niektórych za kontrowersyjne. Miałeś na myśli zawodników z gór?
Tak, bo kryteria, które decydują o powołaniu na najważniejsze zawody, nie do końca są przejrzyste i jasne. Niektórzy chłopacy pytali, dlaczego ja, a nie oni? Jednak ciężko porównać, czy osoba z trzeciej setki slalomu, jest lepsza od tej z drugiej setki w kombinacji, gdzie konkurencja jest mniejsza. Było nas kilku liczących się do wyjazdu, ale miejsc było jeszcze mniej. Akurat ja w tamtym momencie miałem najlepszą sytuację pod względem zdobytych punktów i to zadecydowało.

Doszło do jakichś nieporozumień w grupie?
Nie, jest nas tak mało w tej dyscyplinie, że atmosfera jest naprawdę dobra. Jeśli już pojawiają się jakieś nieprzyjemności, to raczej między działaczami albo trenerami.

Po Twoim wyjeździe do Soczi i nieukończeniu przejazdu, niektórzy pisali na forach: pojechał na wycieczkę. Bolało?
Nawet nie czytałem tych komentarzy. Ale jestem ambitną osobą. Stawiam sobie wysoko poprzeczkę, a najbardziej boli moment, w którym zawodzi się samego siebie. Warunki były tam trudne, choć Rosjanie bardzo się starali. Wielu innych zawodników nie ukończyło przejazdów. Poza tym ktoś mnie powołał i najwidoczniej uznał, że zasługuję na ten wyjazd. A tylko ja i moi najbliżsi wiemy, ile włożyłem pracy, żeby być w miejscu, w którym się znalazłem.

Od lat nie mamy sukcesów w narciarstwie alpejskim. Panuje przeświadczenie, że jest tak dlatego, bo... w Polsce nie mamy Alp.
Tak, znam ten pogląd. Na pewno łatwiej trenować komuś, kto ma pod nosem stadion czy kort tenisowy. Ale popatrzmy na podobne kraje, np. Słowację. Mają teoretycznie te same Tatry co my, a ich zawodnicy osiągają przyzwoite wyniki. Uważam, że polskie narciarstwo mogłoby się rozwijać znacznie lepiej, gdyby powstał jakikolwiek system szkolenia ułatwiający pracę ambitnym zawodnikom. Alp nie wybudujemy, ale możemy szukać innych skutecznych rozwiązań.

Narciarstwo to drogi sport. Tu tkwi kolejna przyczyna braku sukcesów?
No tak, koszty w narciarstwie bardzo szybko rosną. Pojawiają się wydatki na trenerów, sprzęt. Mnie sponsorują głównie rodzice, od niedawna pomagają też właściciele poznańskiej Malty. Bardzo dobrze układa mi się współpraca z dostawcami sprzętu. Niestety brakuje trochę pomocy ze strony PZN-u, który praktycznie nie wspiera finansowo polskich narciarzy alpejskich.

Wciąż jesteś zawodnikiem klubu Malta-Ski Poznań. Efekt sentymentu czy po prostu w kraju nie ma dobrego klubu seniorskiego, w którym mógłbyś trenować?
To taki miks. Na pewno mam wielki sentyment do Malty. Zawsze lubiłem, gdy na zawodach obok mojego nazwiska było napisane, że jestem z poznańskiego klubu. Zwłaszcza po wygranych z chłopakami z gór. Górale w ten sposób dowiedzieli się, że jest takie miejsce. Kilku kolegów było nawet je zobaczyć. I bardzo im się podobało, że w centrum miasta, na nizinie, jest taki obiekt. Dla dzieciaków to świetne miejsce ma pierwsze lata treningów. Zawsze chętnie spędzam tu wolny czas.

Trenujesz sam czy w grupie?
Od pewnego czasu jeżdżę na obozy wspólnie z Adamem Chrapkiem z Wisły. Jego tata jest naszym trenerem, dodatkowo zatrudniamy Piotra Wądołowskiego, w roli drugiego trenera i serwisanta. Kiedy jestem w Poznaniu, w klubie CityZen przygotowuję się kondycyjnie i siłowo. Na siłowni przerzucam ciężary, ale także wykonuję bardzo dużo ćwiczeń ze stabilizacji czy na mięśnie głębokie brzucha. Narciarstwo to złożony sport i takiego właśnie, kompleksowego treningu wymaga. Większość czasu spędzam jednak na nartach, głównie w Austrii, bo tam jest dla nas najbliżej i najtaniej. Poza domem jestem 200-250 dni w roku.

Kiedy nadszedł moment, że zacząłeś być gościem w domu i w szkole? Bo przecież taki moment przychodzi w życiu sportowca.
Uczyłem się współpracy z nauczycielami, tego jak godzić naukę ze sportem, od pierwszych klas podstawówki. Na szczęście zawsze nie najgorzej się uczyłem. W liceum nie było mnie coraz częściej, potem, podczas studiów na politechnice, byłem w Poznaniu już znacznie rzadziej. Na szczęście, dzięki wyrozumiałości władz uczelni, udało się zdobyć dyplom inżyniera. Szczególnie chciałbym podziękować prodziekanowi Krzysztofowi Sroce, który zawsze służył mi dobrą radą. Niebawem zaczynam studia magisterskie, również na poznańskiej polibudzie.

Można nazwać Ciebie zawodowym narciarzem?
Nie, bo zawodowiec to ktoś, kto chodzi na stok do pracy. Czyli ma z tego pieniądze. A w narciarstwie zarobki pojawiają się tylko na najwyższym poziomie. Na nartach zarabia może maksymalnie 20 osób. Na zawodach Pucharu Świata są nagrody pieniężne, ale nie ma stałych stawek. To zależy, kto je organizuje. Czasami nawet pierwsza 30 nie dostaje pieniędzy. A czasami, jeśli ten trzydziesty coś dostanie, będzie to 100 franków.

Jak długo jeszcze zamierzasz jeździć na nartach?
Na ile starczy zdrowia i pieniędzy. Ważne jest także, aby wciąż sprawiało mi to przyjemność. Nie wiem jednak czy po zakończeniu kariery zostanę przy narciarstwie, chociaż praca trenerska wydaje mi się bardzo ciekawa. Mam też wiele innych zainteresowań, między innymi nowe technologie. Może pójdę w tym kierunku?

Jakie cele stawiasz sobie na nadchodzący sezon?
Miałem w zeszłym sezonie kłopoty ze zdrowiem. Chciałbym wrócić do formy sprzed kontuzji, z której wyprowadził mnie osteopata Marcin Ganowski. Po niedawnym zgrupowaniu w Austrii uważam, że jestem na dobrej drodze. Chciałbym też wejść na stałe do pierwszej dwusetki w rankingu FIS.

W zeszłym sezonie, kiedy trenowałeś na poznańskiej Malcie, dzieci z poznańskich klubów były w Ciebie zapatrzone. Co powinny robić, aby tak jak Ty, pojechać kiedyś na mistrzostwa świata czy olimpiadę?
(uśmiech) Miejsce, w którym jestem i moje wyniki, mogą dać nadzieję dzieciakom z Poznania, że one też mogą w przyszłości spełniać swoje narciarskie marzenia. Na razie jednak ważne jest to, aby narciarstwo było dla nich przyjemnością. Na cięższą pracę przyjdzie czas. W tym okresie bardzo dużo zależy od trenerów, którzy powinni nauczyć dzieci poprawnej techniki, żeby nie miały problemów w przyszłości. Ważne jest też wsparcie rodziców i startowanie w coraz poważniejszych zawodach. Trzeba iść naprzód, ale krok po kroku.

Mateusz Garniewicz: ur. 15.01.1990 r., klub: KS Malta-Ski Poznań, członek kadry Polski gr. Pucharu Europy. Osiągnięcia: olimpijczyk w Sochi 2014, wicemistrz Polski seniorów, Akademicki Mistrz Polski, zwycięzca międzynarodowych zawodów FIS.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poznan.naszemiasto.pl Nasze Miasto